24 października 2010

Godziny "karciane"

Dziś pozwalam sobie zacytować fragmenty otrzymanego ostatnio listu i moją na niego odpowiedź, gdyż poruszony problem dotyczy pewnie większej liczby nauczycieli.

Jestem nauczycielem języka niemieckiego. Mam zapytanie dotyczące tzw."dwóch godzin karcianych"(art.42 KN). W szkole, w której pracuję zostaliśmy zobowiązani do przeprowadzenia dwóch godzin zajęć o charakterze dydaktycznym, w postaci kół zainteresowań, zespołów wyrównywania wiedzy, czy też zajęć przygotowujących do egzaminów maturalnego lub gimnazjalnego. Fakt prowadzenia takich zajęć odnotowujemy rzecz jasna w dziennikach zajęć dodatkowych. Problemem dla większości nauczycieli jest zebranie odpowiedniej liczby osób na zajęcia. Dyrektor wymaga co najmniej 15 osób wpisanych na listę w dzienniku, w przeciwnym razie odmawia potwierdzenia realizacji tychże godzin. Osobiście prowadzę zajęcia przygotowujące do egzaminu maturalnego. Język niemiecki wybrały zaledwie 4 osoby z klasy, którą prowadzę. Uczniowie, w klasach młodszych są jeszcze niezdecydowani co do wyboru języka, więc póki co niezainteresowani. Zresztą jak mówią, "mają tyle już tych kółek, że nie mają czasu i fizycznej możliwości na wszystkie chodzić". Nauczycieli jest dużo, koła nakładają się na siebie. Czysta desperacja. Na moje zajęcia uczęszczają regularnie dwie osoby, z którymi uczciwie pracuję, przygotowuję materiały itd. Dyrektor twierdzi jednak, że taka praca to udawanie. Czy mamy tworzyć fikcyjne listy uczniów, aby zadowolić biurokrację? Po bardzo nieprzyjemnym dniu w szkole jestem zwyczajnie zniechęcona. Zawsze lubiłam swoją pracę, lubię uczyć i wybór zawodu nie był dla mnie przypadkowy. Zajęcia dodatkowe prowadziłam zawsze, nawet gdy nie było takiego obowiązku, podobnie zresztą jak wielu innych nauczycieli. Takie sytuacje i nierealne oczekiwania zupełnie zabijają motywację do pracy. Zdecydowałam się więc napisać w chwili autentycznego rozgoryczenia, prosząc o odpowiedź, gdyż rozporządzenia są ogólne, a w wielu kwestiach jak widzę panuje całkowita dowolność interpretacyjna. Chyba, że się mylę i emocje biorą górę...

A oto fragmenty z mojej odpowiedzi:

Pomysł wymagania określonej liczby uczniów na zajęciach, które mają rozwijać ich szczególne zdolności, lub udzielać pomocy w przezwyciężaniu trudności, jest oczywiście pomysłem dyrektora, a nie ministra. Nie ma tu w prawie ograniczeń. Chodziło o stworzenie możliwości udzielania nawet indywidualnej pomocy, jeśli jest taka potrzeba.

Oczywiście trzeba działać racjonalnie i jeśli kilku uczniów wymaga tego samego rodzaju pomocy, należy ich grupować, ale bez stwarzania fikcji!!!

Niestety mamy sygnały różnych dziwnych interpretacji tych przepisów. Przepisy, które przygotowaliśmy, dotyczące zasad udzielania w szkole pomocy psychologiczno-pedagogicznej, do której zaliczyliśmy również zajęcia rozwijające szczególne uzdolnienia, mają tę sprawę trochę uporządkować. Oczekujemy od zespołów nauczycieli uczących w poszczególnych klasach w przyszłości przedstawiania dyrektorowi bilansu faktycznych potrzeb ich uczniów. Zamiast "konkurować" o uczniów - jak Pani opisuje - potrzebne jest współdziałanie uczących ich nauczycieli, aby jak najlepiej określić, co jest któremu uczniowi naprawdę najbardziej potrzebne. Jeśli akurat w Pani szkole właśnie czwórka uczniów potrzebuje zindywidualizowanej pomocy w przygotowywaniu do matury z niemieckiego, z tą czwórką pewnie powinna Pani prowadzić swoje godziny. Dyrektor ma ostatecznie decydować, jak mają być spożytkowane "Pani" godziny, ale to na wypadek, gdyby jakieś inne potrzeby uczniów jego zdaniem były ważniejsze (znalazło się więcej potrzebujących tego samego rodzaju pomocy lub inna grupa wydawała się jeszcze bardziej potrzebująca).

Mamy wychodzić naprzeciw potrzebom uczniów - taka jest idea tych godzin.


Szczególnie zachęcam do zapoznania się z projektem podpisywanego wkrótce rozporządzenia dotyczącego udzielania pomocy uczniom w szkołach. W szczególności, zgodnie z tym rozporządzeniem, zajęcia o charakterze dydaktyczno-wyrównawczym powinny być prowadzone w grupach o liczebności do 8 uczniów (bez ograniczenia dolnego, czyli nawet dla jednego potrzebującego). Mam nadzieję, że w kolejnych latach szkolnych pomoże to organizować szkołom pracę.

8 października 2010

Nauczyciel Roku

Otrzymałam ostatnio sporo maili komentujących rezultaty Konkursu Nauczyciel Roku 2010. Przekazałam w związku z tym stawiane pytania organizatorom konkursu. Otrzymałam odpowiedź od samego redaktora naczelnego Głosu Nauczycielskiego, przybliżającą trochę pracę Jury. Oto parę fragmentów jego listu:

(…) Chciałbym podzielić się z Panią informacjami o tym w jaki sposób jest rozstrzygany konkurs i wykazać, że Jury działa w sposób transparentny, merytoryczny i bezstronny.

Konkurs odbywał się już po raz dziewiąty. Za każdym razem jego rozpoczęcie jest anonsowane w Głosie Nauczycielskim i na stronie internetowej www.glos.pl. Jest także zamieszczany Regulamin konkursu, w którym staramy się uregulować przebieg każdej edycji. Dodam, że zgodnie z Regulaminem każdy uczestnik konkursu może złożyć reklamację, która musi być rozpatrzona.

Określając kryteria, które powinni spełnić laureaci, prosimy o przedstawienie sukcesów nauczyciela - tych mierzalnych (to może być np. liczba laureatów olimpiad, odsetek absolwentów przystępujących do matury i zdających ją, albo sukcesy związane z realizacją oświatowych projektów) oraz niemierzalnych (liczą się czyny, które niekoniecznie dotyczą sukcesów dydaktycznych, ale świadczą o tym, czy nauczyciel jest wychowawcą z prawdziwego zdarzenia - mieliśmy tutaj takie sytuacje jak np. wyciągnięcie ucznia z narkomanii, pomoc uczennicy zagrożonej anoreksją). Zdajemy sobie sprawę z tego, że kryterium "sukcesy nauczyciela" wydaje się nieostre. Jednak od samego początku przyjęliśmy, że konkurs musi być tak skonstruowany, by mogli w nim uczestniczyć nauczyciele z przedszkoli i liceów, z małych wiejskich szkół i dużych placówek miejskich, specjaliści i przedmiotowcy. A więc nauczyciele, którzy mogą być wybitni w tym co robią, ale efekty ich pracy nie zawsze są w prosty sposób porównywalne. (…) Odkrywamy często pedagogów z bardzo małych miejscowości i ze szkół, które nie plasują się w czołówkach rankingów. Robią fantastyczne rzeczy, a przecież mają o wiele trudniej niż ich koledzy z renomowanych szkół z wielkich miast.

Parę słów o samej kuchni wyboru laureatów. Wszystkie wnioski są czytane przez członków zespołu redakcyjnego, często przez kilka osób jednocześnie, by wykluczyć czy ograniczyć możliwość błędu. Dyskutujemy w redakcji nad tymi wnioskami, każdy zostaje opisany – tzn. spisujemy uwagi dotyczące wniosku. Podczas posiedzenia Jury relacjonujemy spostrzeżenia z tej redakcyjnej lektury. Jury otrzymuje pełną listę kandydatów i ma dostęp do wszystkich wniosków oraz towarzyszących im dokumentów.

(…) Rozumiem, że mogła być Pani zaniepokojona sygnałami, że coś jest "nie tak" z tym konkursem. Zgadzam się, że warto powiedzieć więcej na łamach Głosu o kuchni pracy jury. W numerze, który ukaże się w dniu Gali (nr 41 z 13 października), oprócz informacji o samych laureatach zamieszczę także słowo wstępne, w którym postaram się wyjaśnić jak najwięcej.

Ma Pani rację, że oprócz tych wybranych do finału, jest jeszcze bardzo wielu dobrych nauczycieli, którzy o włos tylko przegrali z finalistami (…). I właściwie ci nagrodzeni to są właśnie przykłady. Ich wybór nie świadczy o tym, że innych przekreślamy, że to co robią przestało być ważne. Tak zawsze staraliśmy się przedstawiać ideę tego konkursu.

Wydaje mi się, że większość uczestników konkursu podziela taki punkt widzenia. Np. jeden z nominowanych do finału, kiedy do niego zadzwoniliśmy z tą informacją (dzwoniliśmy do wszystkich z 13), powiedział nam "ja wygrałem już w momencie, kiedy uczniowie mnie zgłosili".


Wierzę, że inni, którzy akurat nie weszli do finału, w głębi serca myślą podobnie. Najważniejsze jest to, żeby nadal robili te wspaniałe rzeczy, które robią przecież nie dla nagród i zaszczytów, ale przede wszystkim dla swoich uczniów.

Dobrze, że na łamach Głosu także coś więcej zostanie powiedziane o "kuchni" pracy Jury Konkursu. W końcu analizuje ono tylko dokumenty. Mam przekonanie, że wybiera bardzo dobrych nauczycieli, co nie znaczy, że jest takich jeszcze wielu, którzy albo nie umieli tak samo bardzo dobrze zaprezentować tego co robią naprawdę, albo nawet nie zostali zgłoszeni. To w końcu tylko pozytywne przykłady i tak to traktujmy. Życzmy wszystkim nauczycielom wszystkiego najlepszego z okazji ich święta oraz wiele satysfakcji z pracy – przede wszystkim w oczach wychowanków, bo dla nich w końcu to wszystko...

2 października 2010

Niepełnosprawność widoczna

Z powodu zaplanowanej operacji kolana, poprawiającej stan mojego kolana po urazie sprzed kilku lat, przez kilka tygodni musiałam chodzić o kulach i przestrzegać kilku innych zaleceń, takich jak ćwiczenia rehabilitacyjne. Teraz już wszystko wraca do normy, ale dzięki chodzeniu przez pewien czas o kulach miałam okazję postawić się na miejscu tych, którzy z pewnym widocznym ograniczeniem swojej sprawności muszą funkcjonować stale.

Najtrudniejsze do pokonywania były schody i osobiście przekonałam się, że nadal wiele budynków publicznych jest niedostosowanych do potrzeb niepełnosprawnych. Jednak jeszcze trudniejsze było tłumaczenie się, co mi się właściwie stało, dlaczego mam kule. Niegrzeczne jest nieudzielanie odpowiedzi, zaś przykre i wyczerpujące stałe koncentrowanie się na udzielaniu wyjaśnień. Za każdym razem wyobrażałam sobie, co by było, gdyby jakiś splot okoliczności sprawił, że już na stałe musiałbym używać tych kul. Czy wówczas już nieustająco musiałbym się z tego tłumaczyć?

Gdy oglądamy przedwojenne filmy, osoby noszące okulary wyróżniają się pewnymi szczególnymi cechami charakteru, zaś okulary świadczą tam na ogół o swojego rodzaju niezaradności lub braku atrakcyjności. Dziś okulary stały się powszechne, a wiele osób traktuje je i nosi jak biżuterię.

Znam sporo osób o mniej lub bardziej widocznej niepełnosprawności fizycznej, funkcjonujących bardziej niż pełnosprawnie w życiu zawodowym i publicznym. Sama mam za sobą nie tylko operację kolana, ale także kilka operacji kręgosłupa trochę ograniczających moją sprawność. Ostatnio, z wyjątkiem jednego dnia pobytu w szpitalu na sam zabieg operacyjny kolana, cały czas pracowałam. Codzienna praca w ministerstwie to nie praca tancerki czy piłkarza – wówczas pewnie rzeczywiście nad ograniczeniem sprawności kolana należałoby ubolewać. Natomiast moje wejście o kulach do sali konferencyjnej lub na jakąś uroczystość przecież nie miało wpływu na wartość merytoryczną mojego wystąpienia.

Na razie moi najbliżsi współpracownicy przyzwyczaili się do tego, że rozmawiając z nimi siedzę trzymając zoperowaną nogę w górze. Odpowiedni podnóżek mam także w trakcie posiedzeń rady ministrów. Chciałabym dożyć czasów, w których protezy, wózki inwalidzkie, kule czy inny sprzęt rehabilitacyjny, będą traktowane przez ogół społeczeństwa dokładnie tak jak obecnie okulary – jako coś, co czasem niektórym osobom pomaga lepiej, bardziej komfortowo funkcjonować, ale bez zwracania niczyjej szczególnej uwagi. Wierzę, że kiedyś tak właśnie będzie. Również nauczyciele mogą do tego dołożyć swoją edukacyjną cegiełkę.