13 lipca 2010

Prałat

Po raz pierwszy spotkałam z bliska księdza prałata Henryka Jankowskiego (wtedy jeszcze kanonika) na wiosnę 1989 roku, kiedy to razem z koleżanką przyszłam do niego na plebanię rozmawiać o założeniu pierwszego niepublicznego liceum w regionie. Postanowił wtedy wspierać tę inicjatywę i zostać jednym z założycieli fundacji to umożliwiającej. Dołączył teraz do grona już nieżyjących spośród najbardziej znanych jej założycieli: Roberta Głębockiego (później ministra edukacji) i Macieja Płażyńskiego (potem wojewody i marszałka). Sporo lat swojego życia spędziłam należąc do tej rady fundacji, spotykając się i dyskutując przy okazji jej posiedzeń między innymi z profesorem Robertem Głębockim i księdzem Jankowskim. Pomogli bardzo szkole na starcie i pomimo wielu różnic w poglądach umieli współdziałać w interesie szkoły i jej uczniów.

Szkoła i fundacja to również kawałek mojego prywatnego życia, wiele bardzo osobistych wspomnień i odczuć. W trakcie swojej pracy w szkole i fundacji przeżyłam różne sukcesy i trudności zawodowe, ale także śmierć ojca, narodziny najmłodszego syna, śmierć matki, śmierć męża. W tych wszystkich ważnych dla mnie życiowych chwilach, również wtedy gdy zostałam wdową z trójką małych dzieci do wychowania, mogłam liczyć na wsparcie księdza. Widziałam nieraz, jak zupełnie bezinteresownie pomagał, całkiem wymiernie, również nieznanym sobie bliżej ludziom, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji życiowej. Znany był ze swoich działań publicznych, kiedyś dzielnych, potem kontrowersyjnych. W ostatnich latach sam był w trudnej sytuacji, bardzo schorowany.

Zapamiętałam go jednak przede wszystkim jako człowieka umiejącego otworzyć serce i kieszeń wobec potrzeb bliźnich. Mam cały czas przed oczami, jak na pogrzebie mojego męża odbywającym się w jego rodzinnej miejscowości (sporo kilometrów od Gdańska, ponad 18 lat temu), w kościele wypełnionym mieszkańcami całej wsi, kolegami ze szkoły oraz nieznającymi zupełnie tego jego wcześniejszego świata, naszymi przyjaciółmi ze środowiska akademickiego, prałat zjawia się niespodziewanie i zaczyna kazanie słowami „Droga Katarzyno…”. Za te słowa otuchy, które wtedy usłyszałam, w tej jednej z najtrudniejszych chwil w moim życiu, pozostanę mu już zawsze wdzięczna.