Jako mała dziewczynka w dniu Wszystkich Świętych chodziłam z mamą na najbliższy cmentarz, aby postawić świeczkę na jakimś zaniedbanym grobie. Rodziny mojej mamy i mojego ojca wszystkie groby swoich bliskich miały za naszą wschodnią granicą. W taki dzień tych zmarłych przodków w naszej rodzinie wspominano, jednak przez sporo lat nie miałam do czynienia bezpośrednio z grobem rodzinnym. Dopiero kilka lat temu znalazłam – z ogromnych wzruszeniem – grobowce rodziny mojego ojca na terenie Litwy. Jednak, już w dorosłym moim życiu, grobów osób mi bliskich zaczęło przybywać. Moje ponad 50 lat życia to również sporo pożegnań osób, z którymi kontakt był dla mnie ważny.
Dziś, jadąc z synem z Sulęczyna, z odwiedzin grobu jego ojca i grobu jego dziadków, słuchałam w Trójce wspomnień o różnych znanych nieobecnych. W myślach zaczęłam robić „swoją” listę nieobecnych – nieżyjących już krewnych i innych bliskich mi osób, przyjaciół, znajomych. Okazuje się, że to nadspodziewanie długa lista. Odwiedziłam w te ostatni dni groby rodziców i przyjaciół spoczywających na gdańskich cmentarzach – Łostowicach i Srebrzysku, a także cmentarz w Sulęczynie i dom siostry mojego męża w Węsiorach, gdzie tradycyjnie jak co roku odbywa się po powrocie z cmentarza spotkanie całej rodziny mojego męża. Wyraził kiedyś życzenie, jeszcze przed chorobą, aby być pochowanym na cmentarzu w swojej rodzinnej parafii w Sulęczynie. Już prawie 20 lat dzieli mnie od daty śmierci mojego męża, ale to nadal w mojej pamięci największe nieszczęście, które mnie w życiu spotkało. Co roku we Wszystkich Świętych jestem w Sulęczynie i Węsiorach, żeby go wspominać. Odszedł bardzo dobry człowiek, zmarł w swoje 34 urodziny, był wybitnie utalentowanym matematykiem, niedługo po doktoracie. Zostałam sama z trójką synów, których miałam wychować, z mieszkaniem, które zaczął remontować, na które dopiero co się wtedy zamieniliśmy, żeby poprawić swoje warunki mieszkaniowe po narodzinach mającego wtedy 1,5 roku syna. Dwa tygodnie wcześniej po ciężkiej chorobie umarła moja matka, trzy tygodnie później zmarła babcia mojego męża. Ta seria rodzinnych pogrzebów odbiła się bardzo mocno na stanie ducha moich starszych synów, którzy przedwcześnie – w wieku 12 i 13 lat – zostali pełniącymi obowiązki ojca młodszego brata. Musieli stać się dorośli, przez kolejne lata celująco zdali egzamin z poczucia obowiązku i odpowiedzialności. Bez ich wsparcia byłoby mi wielokroć trudniej. Dziś starsi synowie mają już swoje domy, żony, córki, nie spotykamy się codziennie. Cieszę się, że ich wszystkich – z rodzinami – zobaczę w swoim domu w najbliższą niedzielę. Najmłodszy co roku jest ze mną w Sulęczynie, poszedł w ślady ojca, którego nie zdążył poznać i zapamiętać – studiuje matematykę.
Dziś, jadąc z Sulęczyna myślałam o wielu ważnych dla mnie nieobecnych, o każdym z nich chciałam coś więcej tu wspomnieć. Gdy zaczęłam pisać, wyszło mi wspomnienie o Jasiu, tym najważniejszym dla mnie nieobecnym. Myślałam dziś także dużo o różnych innych nieżyjących bliskich mi osobach, w tym o mamie, o ojcu, o Aramie Rybickim, który, gdy mój najmłodszy syn kończył 3 lata, poznał mnie z moim obecnym mężem. Ich groby także odwiedziłam. Cześć pamięci ich wszystkich.