Ostatnio otrzymuję szczególnie poruszające listy od nauczycieli przedszkoli, świetlic, bibliotekarzy.
Bardzo mi przykro, że są tacy, który wykorzystując ludzką wrażliwość ciągle straszą. Już jakiś czas temu pisałam tu: skończcie straszyć. Ani status nauczyciela, ani gwarantowana prawem minimalna wysokość wynagrodzenia, ani uzyskany awans zawodowy nie są zagrożone w wypadku żadnego z nauczycieli. Również nauczycieli-bibliotekarzy, nauczycieli świetlic, przedszkoli, pedagogów, psychologów, zatrudnionych w szkołach, poradniach i innych placówkach oświatowych. Oczywiste jest, że inaczej niż w wypadku nauczycieli realizujących w szkołach obowiązkowe zajęcia edukacyjne (czasami potocznie nazywanych „tablicowymi”), jest i powinien być uregulowany ich czas pracy. Jeśli dziennikarze, działacze związkowi, samorządowcy, czy ktokolwiek inny przypisuje mi, że chcę zabrać status nauczyciela lub należny szczebel awansu czy wynagrodzenie, którejś z tych wymienionych wyżej grup nauczycieli, po prosu wprowadza w błąd tych którzy z pewnością na to straszenie wcale nie zasługują. Jeśli robi to ze świadomym celem politycznym czy wyborczym, trzeba mu powiedzieć, że kłamie. Proszę skończyć z przypisywaniem mi intencji, których nie mam.
Jest jednak inny temat, który może być realnym powodem niepokoju różnych środowisk oświatowych i który jest na ogół jedyną prawdziwą przyczyną redukowania zatrudnienia czy wręcz likwidowania różnych placówek oświatowych. Dzieci i młodzieży mamy w naszym kraju coraz mniej. Stąd znowu coraz więcej informacji o zamiarach likwidacji placówek oświatowych.
Zagwarantowane są środki w tegorocznym budżecie na kolejne podwyżki od września dla wszystkich nauczycieli (również „nietablicowych”!), jednak z powodu malejącej demografii pewnie po prostu znowu trochę mniej nauczycieli będzie miało pracę. Wiadomo już, że przynajmniej przez najbliższych 10 lat tej pracy będzie coraz mniej. Tam, gdzie jest istotnie mniej dzieci, tam też jest mniej pieniędzy na edukację (choć proporcjonalnie więcej dajemy na podwyżki). Środki na edukację są i będą dzielone proporcjonalnie do liczby uczniów. Na finansowanie szkół bez uczniów pieniędzy nie będzie.
Pracuję teraz bardzo intensywnie nad tym, jak umożliwić przetrwanie tej katastrofy demograficznej jak największej liczbie szkół, aby one były jednak jak najbliżej uczniów, jak pomóc samorządom dobrze realizować zadania oświatowe i osiągać jak najlepsze efekty edukacyjne w tych coraz trudniejszych warunkach. Z pożytkiem dla uczniów i z satysfakcją dla ich rodziców oraz nauczycieli. To konkretne wyzwanie.