23 listopada 2011

Świat pozarządowy imienia Macieja Płażyńskiego

Maćka Płażyńskiego poznałam na wiosnę 1989 roku. Przekonałam go - wówczas szefa sławnej Spółdzielni Usług Wysokościowych - do zostania jednym z fundatorów-założycieli Gdańskiej Fundacji Oświatowej, którą wtedy współtworzyłam i w której potem pracowałam.

Kilka lat później Maciek - jako wojewoda gdański - ustanowił rokrocznie przyznawaną Nagrodę Bursztynowego Mieczyka dla organizacji pozarządowych wyróżniajacych się w regionie w różnych obszarach. Konkurs się rozrósł, obecnie patronują mu marszałek województwa i wojewoda. Oprócz nagród głównych i wyróżnień, przynawane są jeszcze różne nagrody specjalne, w tym marszałka Senatu, ministra kultury i ministra edukacji. Ta ostatnia dotyczy typowanej przez Kapitułę Konkursu organizacji z Pomorza aktywnej w obszarze edukacji. Przyznawana jest od czterech lat. Od dwóch lat Konkurs nosi imię Macieja Płażyńskiego.

Podczas tegorocznego rozdania Nagród Bursztynowego Mieczyka edukacyjną nagrodę specjalną otrzymało Stowarzyszenie Talent z Gdyni, dzięki któremu mamy olimpiady informatyczne gimanzjalistów oraz szereg innych działań wyławiających i rozwijających talenty informatyczne. Stowarzyszenie Talent realizuje swoje projekty współdziałając między innymi ze światem akademickim, z władzami miast Gdyni i Gdańska, z samorządem województwa pomorskiego, a także z ministerstwem edukacji. Aktywność tego Stowarzyszenia - i wielu jemu podobnych - pomaga szkołom odkrywać i rozwijać pasje i zainteresowania uczniów. Bez takich partnerów pozarządowych szkoła byłaby dużo mniej ciekawa, atrakcyjna, rozwijajaca. Liczę, że kolejni ministrowie edukacji podtrzymają tradycję edukacyjnej nagrody specjalnej dla pomorskich organizacji pozarządowych.

Nagrodzono również organizacje zapewniające pomoc i opiekę dzieciom będącym w trudnych sytuacjach, organizacje pomagające osobom niepełnosprawnym, chorym. Za pasję ekologiczną nagrodzono stowarzyszenie zajmujące się ochroną nietoperzy. Świat pasjonatów pozarządową aktywnością i zapałem wzbogacający realizowanie różnych ważnych zadań publicznych wypełnił na tegorocznej Gali całą Ołowiankę. Na zakończenie wszystko uświetnił swoim koncertem Grzegorz Turnau. Jego poznałam jeszcze przed 89 rokiem, kiedy to u boku jego ojca starałam się rozwijać naukowo. Na innym koncercie, który odbył się w tym roku na Kongresie Polskiej Edukacji, Grzegorz Turnau dedykował swój występ właśnie swojemu kończącemu 80 lat ojcu, wspominając z dzieciństwa jak myślał, że świat składa się z dydaktyków matematyki.

W 89 roku opuściłam świat dydaktyków matematyki na rzecz świata organizacji pozarządowych - z Uniwersytetu trafiłam do Fundacji. Przez wiele lat był to mój świat i mam w nim wielu przyjaciół. Spotkałam ich dzisiaj na Ołowiance.

11 listopada 2011

Gdańska Parada Niepodległości 11.11.11

W Gdańsku już kolejny raz radośnie świętujemy 11 listopada. Uczestników Parady Niepodległości z roku na rok przybywa. W tym roku były po raz pierwszy moje dwie wnuczki. Wszystkich nieusatysfakcjonowanych sposobami spędzania tego dnia w innych miejscach, zapraszam za rok do Gdańska. Zachęćcie się do tego oglądając poniższe zdjęcia.














10 listopada 2011

Stawanie po stronie dziecka krzywdzonego nowym zadaniem szkoły

Kilka dni temu przeczytałam o znanej mi roli organizacji pozarządowych w przekonywaniu opinii publicznej w sprawie tego, że bicie dzieci to coś złego. Ich przekonanie i wiedza, że liczba odkrytych przypadków to tylko wierzchołek góry lodowej były zbywane przez szereg przedstawicieli świata opinii lekceważeniem i przyznawaniem prawa rodzicom do traktowania swoich dzieci jak własną rzecz. Dalej spora część społeczeństwa ma przekonanie, że bicie własnego dziecka to całkiem normalna sprawa rodzinna, od której wszyscy inni powinni trzymać się jak najdalej. Pewnie jeszcze wielu będzie wynajdywać kolejne trudności, aby zadanie zgłaszania przez nauczycieli zjawiska przemocy w rodzinie traktować jako coś co najmniej podejrzanego.

Dzieci, które spotyka przemoc domowa, często boją się, wstydzą, nie wiedzą, jakie mają prawa, nie chcą tego ujawniać. Nie idą na policję, ani do służb pomocy społecznej. Ale codziennie idą do szkoły. Dziecko spędza w szkole kilka godzin każdego dnia. Tam może być najłatwiej dostrzec i zgłosić dalej problem. Szkoła powinna stać po stronie każdego krzywdzonego dziecka.

Z radością przyjęłam wprowadzenie rozwiązań przyjętych w procedurach „Niebieskiej Karty”, które niedawno weszły w życie. Szkoła na ogół poza dostrzeżeniem, że może być problem, nie jest w stanie zrobić wiele więcej. Nie oczekujmy, że go rozwiąże. Nie od tego jest. Jednak, gdy już problem jest widoczny, powinni wkroczyć ci, którzy mogą zapewnić dziecku ochronę: policja, pracownicy socjalni. To oni w fachowy sposób są w stanie podjąć interwencję, gdy trzeba zabrać dziecko w środowisko dla niego bezpieczne czy znaleźć i ukarać winnych. Czasami niestety wkraczają dopiero po latach od początku dramatu dziecka. Czym szybciej przerwiemy ten dramat, tym lepiej.

Jeśli w szkole nie mamy odpowiednich specjalistów (np. psychologa, pedagoga), którzy poradzą sobie z postępowaniem w odpowiedni sposób w potrzebnej w takiej sytuacji rozmowie z dzieckiem i przedstawicielem jego rodziny, można o wsparcie poprosić poradnię psychologiczno-pedagogiczną. Wprowadziliśmy zmiany w rozporządzeniu o pomocy psychologiczno-pedagogicznej, by pracujący tam specjaliści – zamiast zajmować się, na przykład wydawaniem kilkukrotnie opinii o dysleksji na każdym etapie edukacji – mogli poświęcić ten czas pomocy szkołom i dzieciom w różnych trudnych sytuacjach.

Niebieska karta to tylko pierwszy sygnał. Właśnie po to, żeby doświadczony zespół ocenił, czy i jakie działania dalej trzeba podjąć. Być może opisane w przepisach procedury trzeba będzie jeszcze doskonalić. Jednak osobiście mam bardzo głębokie przekonanie, że obywatelskim obowiązkiem każdego z nas jest stawać po stronie krzywdzonego dziecka. Dotychczas nauczyciel podejmujący interwencję w tego rodzaju sprawie był w dużo trudniejszej sytuacji. Napotykał pytania: po co się wtrąca, co mu do tego. Obecnie będzie mu łatwiej, będzie realizował po prostu jedno z nowych zadań szkoły.

1 listopada 2011

Lista nieobecnych

Jako mała dziewczynka w dniu Wszystkich Świętych chodziłam z mamą na najbliższy cmentarz, aby postawić świeczkę na jakimś zaniedbanym grobie. Rodziny mojej mamy i mojego ojca wszystkie groby swoich bliskich miały za naszą wschodnią granicą. W taki dzień tych zmarłych przodków w naszej rodzinie wspominano, jednak przez sporo lat nie miałam do czynienia bezpośrednio z grobem rodzinnym. Dopiero kilka lat temu znalazłam – z ogromnych wzruszeniem – grobowce rodziny mojego ojca na terenie Litwy. Jednak, już w dorosłym moim życiu, grobów osób mi bliskich zaczęło przybywać. Moje ponad 50 lat życia to również sporo pożegnań osób, z którymi kontakt był dla mnie ważny.

Dziś, jadąc z synem z Sulęczyna, z odwiedzin grobu jego ojca i grobu jego dziadków, słuchałam w Trójce wspomnień o różnych znanych nieobecnych. W myślach zaczęłam robić „swoją” listę nieobecnych – nieżyjących już krewnych i innych bliskich mi osób, przyjaciół, znajomych. Okazuje się, że to nadspodziewanie długa lista. Odwiedziłam w te ostatni dni groby rodziców i przyjaciół spoczywających na gdańskich cmentarzach – Łostowicach i Srebrzysku, a także cmentarz w Sulęczynie i dom siostry mojego męża w Węsiorach, gdzie tradycyjnie jak co roku odbywa się po powrocie z cmentarza spotkanie całej rodziny mojego męża. Wyraził kiedyś życzenie, jeszcze przed chorobą, aby być pochowanym na cmentarzu w swojej rodzinnej parafii w Sulęczynie. Już prawie 20 lat dzieli mnie od daty śmierci mojego męża, ale to nadal w mojej pamięci największe nieszczęście, które mnie w życiu spotkało. Co roku we Wszystkich Świętych jestem w Sulęczynie i Węsiorach, żeby go wspominać. Odszedł bardzo dobry człowiek, zmarł w swoje 34 urodziny, był wybitnie utalentowanym matematykiem, niedługo po doktoracie. Zostałam sama z trójką synów, których miałam wychować, z mieszkaniem, które zaczął remontować, na które dopiero co się wtedy zamieniliśmy, żeby poprawić swoje warunki mieszkaniowe po narodzinach mającego wtedy 1,5 roku syna. Dwa tygodnie wcześniej po ciężkiej chorobie umarła moja matka, trzy tygodnie później zmarła babcia mojego męża. Ta seria rodzinnych pogrzebów odbiła się bardzo mocno na stanie ducha moich starszych synów, którzy przedwcześnie – w wieku 12 i 13 lat – zostali pełniącymi obowiązki ojca młodszego brata. Musieli stać się dorośli, przez kolejne lata celująco zdali egzamin z poczucia obowiązku i odpowiedzialności. Bez ich wsparcia byłoby mi wielokroć trudniej. Dziś starsi synowie mają już swoje domy, żony, córki, nie spotykamy się codziennie. Cieszę się, że ich wszystkich – z rodzinami – zobaczę w swoim domu w najbliższą niedzielę. Najmłodszy co roku jest ze mną w Sulęczynie, poszedł w ślady ojca, którego nie zdążył poznać i zapamiętać – studiuje matematykę.

Dziś, jadąc z Sulęczyna myślałam o wielu ważnych dla mnie nieobecnych, o każdym z nich chciałam coś więcej tu wspomnieć. Gdy zaczęłam pisać, wyszło mi wspomnienie o Jasiu, tym najważniejszym dla mnie nieobecnym. Myślałam dziś także dużo o różnych innych nieżyjących bliskich mi osobach, w tym o mamie, o ojcu, o Aramie Rybickim, który, gdy mój najmłodszy syn kończył 3 lata, poznał mnie z moim obecnym mężem. Ich groby także odwiedziłam. Cześć pamięci ich wszystkich.