Grupa OPTY to stowarzyszenie założone przez byłych pacjentów i wychowanków Lubuskiego Ośrodka Rehabilitacyjno-Ortopedycznego (LORO) w Świebodzinie. Powstało, by utrzymywać więzi między dawnymi uczestnikami ośrodka. W historii poczty mailowej odszukałam, że dzięki Jance Ochojskiej znalazłam się w powiadomieniach Grupy Opty od 2014 roku, ale nie włączałam się do tej pory w jej aktywność.
Akurat żadna z bliskich mi najbardziej w trakcie rocznego pobytu w Świebodzinie osób nie jest aktywna w Grupie OPTY, ale po wszystkim napisałam do swoich najbliższych koleżanek, relacjonując im ten swój świebodziński dzień. Nawet przy tej okazji udało mi się odnowić zaniedbany od sporej liczby lat kontakt.
Uczestnikami tego jubileuszowego zlotu było chyba około 60 osób. Było wśród nich pewnie trochę osób znanych mi przed laty, ale ponieważ minęło od mojego pobytu tam już ponad 50 lat, mało kogo byłam w stanie rozpoznać i pewnie mnie też już mało kto pamiętał. Osobami najlepiej rozpoznawalnymi w Grupie są Andrzej Medyński i Janka Ochojska. Spojrzałam jeszcze teraz na listy uczestników z pierwszych zlotów (na ogół mniej liczne niż teraz...) oraz stare zdjęcia ze starych kronik zamieszone na stronie Grupy OPTY https://opty.info/loro/historia/1970-1979/ i skojarzyłam przy tym niektóre osoby uczestników tego 50-tego Zlotu jako znane mi przed laty.
Chodząc po korytarzach Ośrodka odbyłam parę indywidualnych rozmów z osobami, które tak jak ja czuły się trochę "na obrzeżach" Grupy, mało w czymś wcześniej uczestnicząc, ale przyciągnął je też ten świebodziński punkt programu.
Zdjęcia z Ośrodka
Film z Ośrodka
Jednym z istotnych dla mnie punktów tego dnia była wizyta na cmentarzu, odwiedzenie grobów naszych nauczycieli i lekarzy, którzy byli bardzo ważni dla rozwoju i klimatu Ośrodka. Na koniec, w trakcie wspomnieniowej uroczystości w Świebodzińskim Domu Kultury lokalne władze szczególnie wyróżniły wieloletniego Prezesa Andrzeja Medyńskiego.
Zdjęcia z Ośrodka
Film z Ośrodka
Jednym z istotnych dla mnie punktów tego dnia była wizyta na cmentarzu, odwiedzenie grobów naszych nauczycieli i lekarzy, którzy byli bardzo ważni dla rozwoju i klimatu Ośrodka. Na koniec, w trakcie wspomnieniowej uroczystości w Świebodzińskim Domu Kultury lokalne władze szczególnie wyróżniły wieloletniego Prezesa Andrzeja Medyńskiego.
Chcę tu podzielić się refleksją o potrzebie, jaką poczułam - lepszego uhonorowania szczególnie najbardziej chyba zasłużonego dla całej tej ówczesnej społeczności wychowanków nauczyciela - pana Jana Sobocińskiego. To on organizował kiedyś szkolne wycieczki a potem dał impuls do zlotów społeczności byłych uczniów i pacjentów, dającej poczucie wspólnoty i wsparcie wielu osobom.
Został honorowym obywatelem swojego miasta, ale cały czas nie jest patronem żadnej szkoły, a szkoły, której unikalny klimat tworzył, już nie ma - postęp medycyny sprawił, że obecne leczenie ortopedyczne następuje dużo szybciej i nie trzeba tak długiego leczniczego pobytu i jednocześnie edukacji poza domem, która była wtedy ważnym doświadczeniem. Myślę, że powinien zostać patronem naszej Dobrej Edukacji - już w latach 70-tych praktykował edukację spersonalizowaną, choć wtedy to tak się nie nazywało.
Świebodzińska szkoła pozostawiała trwały ślad również w tych, którzy nie zaangażowali się potem w aktywność OPTY. Niech świadczy o tym parę zdań wyjętych z odpowiedzi mojej bliskiej koleżanki, dzielącej ze mną świebodzińskie doświadczenia, na otrzymaną ode mnie relację z jubileuszu:
Myślałam o naszym pobycie w Świebodzinie, to jednak ponad 50 lat, to bardzo dużo. Dla mnie 3 lata LO. Nie wspominam, bo to miejsce jest we mnie, obrazy, spacery, bóle, radości i szkoła samodzielności jest to wszystko w moim DNA. Dlatego zjazdy nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Zawsze byłam przesiąknięta atmosferą... Wyniosłam z tego pobytu siebie. To we mnie jest, nie muszę tego wspominać, mam to w moim krwiobiegu.
Ten ślad jest również we mnie. Swojemu doświadczeniu edukacji w tej dość wyjątkowej szkole poświęciłam fragment swojej wydanej trzy lata temu książki Szkoła przyszłości. Jakich zmian potrzebujemy w edukacji?. Po pełnym wspomnień pobycie w Świebodzinie pamiętam to wszystko jeszcze wyraźniej:
Zespół szkoły specjalnej
Całą trzecią klasę liceum spędziłam w Lubuskim Ośrodku Rehabilitacyjno-Ortopedycznym. Trafiłam tam, żeby przebyć zalecaną mi operację kręgosłupa. Z powodu różnych komplikacji okazały się to nawet trzy operacje. Bardzo ciekawe było dla mnie obserwowanie sposobu pracy szkoły funkcjonującej przy LORO. Dzieci i młodzież przebywały tam na leczeniu na ogół po wiele miesięcy. Przedpołudnia wypełnione były zabiegami leczniczymi i ćwiczeniami, później zaczynała się szkoła. Była ona ważną składową każdego dnia. Chodziło się do niej także wtedy, gdy miało się zalecenie leżenia. Po niektórych operacjach leżało się i przez parę tygodni i w takiej pozycji jeździło się do szkoły. Oczywiście uczniowie leżący nie pisali, choć pełnoprawnie uczestniczyli w zajęciach, brali udział w dyskusjach. Klasy były na ogół nieliczne i czasem nawet połowę klasy stanowili leżący. Nauczyciele byli wyjątkowi. Oprócz przygotowania kierunkowego przygotowywali się do pracy z dziećmi przewlekle chorymi i niepełnosprawnymi na studiach zaocznych w Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej (późniejsza Akademia Pedagogiki Specjalnej w Warszawie).
Każdy z uczniów miał jakąś szkołę macierzystą, z której przyjeżdżał i do której wracał po leczeniu. Zawsze występowały różnice programowe, różnice wymagań. Indywidualne podejście do ucznia musiało być normą. Nauczyciele przyglądali się uczniom z dużą uwagą.
W swojej szkole chodziłam do klasy matematyczno-fizycznej, byłam więc dużo dalej z wiedzą matematyczną, niż przewidywał to program ogólny trzeciej klasy liceum. Koleżanki korespondencyjnie pomagały mi program nadrabiać. Nauczyciel matematyki szkoły przy LORO bardzo szybko zauważył moją wiedzę i myślenie nauczycielskie i pod jego okiem zaczęłam od czasu do czasu praktykować. Prosił czasem o zastąpienie go czy pomoc komuś w nauce. Rozwijało mnie to i matematycznie, i nauczycielsko.
Mam też przed oczami swoją polonistkę stamtąd. Szczególnie gdy czytam wiersze Kasprowicza, Staffa, Leśmiana, towarzyszy mi jej spojrzenie na te wiersze. Pamiętam również dobrze swoją wychowawczynię, uczącą fizyki i chemii, z którą rozmawiałam o tym, na czym polegają i jak jej się przydają studia w PIPS, które właśnie kończyła.
Były tam bardzo wyraziste postaci nauczycielskie. Pamiętam, jak nieraz czuli się urażeni opiniami o swojej pracy, które docierały z macierzystych szkół ich uczniów. Wielu uczniów wielokrotnie wracało do LORO na długie pobyty. Jedni, jako osoby mniej od innych sprawne, źle się czuli w swoich domowych środowiskach, zaś w szkole LORO rozkwitali i mieli dużo lepsze wyniki. Inni wręcz przeciwnie, źle się czuli w środowisku szpitalnym, tęsknili za domem i ich wyniki w nauce bardzo spadały. Rzadko kiedy bywało jednakowo. Kadra z LORO to rozumiała, natomiast szkoły macierzyste czasem uważały, że w LORO źle uczą i źle wymagają.
Słynne były wycieczki organizowane przez Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne im. Leonida Teligi. Uczniowie na wózkach, o kulach – wszyscy starali się dotrzeć wszędzie, wzajemnie sobie pomagając. Z udziału w wycieczce szkolnej, na której pomagałam trochę swojej koleżance na wózku, wróciłam z przekonaniem, że chcieć to móc, że kiedyś wózek inwalidzki będzie tak samo nieistotnym gadżetem jak okulary. Liczy się człowiek, jego charakter, a nie poziom sprawności. Podczas wycieczki weszliśmy razem do kopalni soli w Wieliczce, wdrapaliśmy się na Pieskową Skałę. Mój nauczyciel matematyki i jednocześnie opiekun SKKT Jan Sobociński tworzył niepowtarzalną atmosferę, miał wielu wybitnych wychowanków. Rok przed moim pobytem w LORO maturę zdała tam Janka Ochojska, która spędziła na leczeniu w LORO sporą część młodości i której postawę często wspominano. Myślę, że nie osiągnęłaby tyle w swojej działalności, nie dotarłaby w tyle miejsc, gdyby nie ten nasz nauczyciel, uczący nas przekraczać swoje fizyczne ograniczenia.
To był mój pierwszy, bardzo pozytywny kontakt ze szkolnictwem specjalnym. Czułam się tam bardzo dobrze zarówno w roli ucznia, jak i pomocnika nauczyciela. Utwierdziłam się w nauczycielskim powołaniu.
Całą trzecią klasę liceum spędziłam w Lubuskim Ośrodku Rehabilitacyjno-Ortopedycznym. Trafiłam tam, żeby przebyć zalecaną mi operację kręgosłupa. Z powodu różnych komplikacji okazały się to nawet trzy operacje. Bardzo ciekawe było dla mnie obserwowanie sposobu pracy szkoły funkcjonującej przy LORO. Dzieci i młodzież przebywały tam na leczeniu na ogół po wiele miesięcy. Przedpołudnia wypełnione były zabiegami leczniczymi i ćwiczeniami, później zaczynała się szkoła. Była ona ważną składową każdego dnia. Chodziło się do niej także wtedy, gdy miało się zalecenie leżenia. Po niektórych operacjach leżało się i przez parę tygodni i w takiej pozycji jeździło się do szkoły. Oczywiście uczniowie leżący nie pisali, choć pełnoprawnie uczestniczyli w zajęciach, brali udział w dyskusjach. Klasy były na ogół nieliczne i czasem nawet połowę klasy stanowili leżący. Nauczyciele byli wyjątkowi. Oprócz przygotowania kierunkowego przygotowywali się do pracy z dziećmi przewlekle chorymi i niepełnosprawnymi na studiach zaocznych w Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej (późniejsza Akademia Pedagogiki Specjalnej w Warszawie).
Każdy z uczniów miał jakąś szkołę macierzystą, z której przyjeżdżał i do której wracał po leczeniu. Zawsze występowały różnice programowe, różnice wymagań. Indywidualne podejście do ucznia musiało być normą. Nauczyciele przyglądali się uczniom z dużą uwagą.
W swojej szkole chodziłam do klasy matematyczno-fizycznej, byłam więc dużo dalej z wiedzą matematyczną, niż przewidywał to program ogólny trzeciej klasy liceum. Koleżanki korespondencyjnie pomagały mi program nadrabiać. Nauczyciel matematyki szkoły przy LORO bardzo szybko zauważył moją wiedzę i myślenie nauczycielskie i pod jego okiem zaczęłam od czasu do czasu praktykować. Prosił czasem o zastąpienie go czy pomoc komuś w nauce. Rozwijało mnie to i matematycznie, i nauczycielsko.
Mam też przed oczami swoją polonistkę stamtąd. Szczególnie gdy czytam wiersze Kasprowicza, Staffa, Leśmiana, towarzyszy mi jej spojrzenie na te wiersze. Pamiętam również dobrze swoją wychowawczynię, uczącą fizyki i chemii, z którą rozmawiałam o tym, na czym polegają i jak jej się przydają studia w PIPS, które właśnie kończyła.
Były tam bardzo wyraziste postaci nauczycielskie. Pamiętam, jak nieraz czuli się urażeni opiniami o swojej pracy, które docierały z macierzystych szkół ich uczniów. Wielu uczniów wielokrotnie wracało do LORO na długie pobyty. Jedni, jako osoby mniej od innych sprawne, źle się czuli w swoich domowych środowiskach, zaś w szkole LORO rozkwitali i mieli dużo lepsze wyniki. Inni wręcz przeciwnie, źle się czuli w środowisku szpitalnym, tęsknili za domem i ich wyniki w nauce bardzo spadały. Rzadko kiedy bywało jednakowo. Kadra z LORO to rozumiała, natomiast szkoły macierzyste czasem uważały, że w LORO źle uczą i źle wymagają.
Słynne były wycieczki organizowane przez Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne im. Leonida Teligi. Uczniowie na wózkach, o kulach – wszyscy starali się dotrzeć wszędzie, wzajemnie sobie pomagając. Z udziału w wycieczce szkolnej, na której pomagałam trochę swojej koleżance na wózku, wróciłam z przekonaniem, że chcieć to móc, że kiedyś wózek inwalidzki będzie tak samo nieistotnym gadżetem jak okulary. Liczy się człowiek, jego charakter, a nie poziom sprawności. Podczas wycieczki weszliśmy razem do kopalni soli w Wieliczce, wdrapaliśmy się na Pieskową Skałę. Mój nauczyciel matematyki i jednocześnie opiekun SKKT Jan Sobociński tworzył niepowtarzalną atmosferę, miał wielu wybitnych wychowanków. Rok przed moim pobytem w LORO maturę zdała tam Janka Ochojska, która spędziła na leczeniu w LORO sporą część młodości i której postawę często wspominano. Myślę, że nie osiągnęłaby tyle w swojej działalności, nie dotarłaby w tyle miejsc, gdyby nie ten nasz nauczyciel, uczący nas przekraczać swoje fizyczne ograniczenia.
To był mój pierwszy, bardzo pozytywny kontakt ze szkolnictwem specjalnym. Czułam się tam bardzo dobrze zarówno w roli ucznia, jak i pomocnika nauczyciela. Utwierdziłam się w nauczycielskim powołaniu.